Jeszcze dwa lata temu grali w II lidze. W zeszłym sezonie rzutem na taśmę awansowali do Ekstraklasy. Motor Lublin do pewnego momentu przypominał jeden wielki rollercoaster. Teraz klub wreszcie rozwija się harmonijnie i na miarę swoich możliwości. Ma też ogromne ambicje, które dotyczą nie tylko boiska.
Czekali na to trzy dekady. W tym czasie w najwyższej klasie rozgrywkowej pojawiały się kluby z dużo mniejszych ośrodków miejskich. Zadebiutował też Górnik Łęczna. Tymczasem Lublin pozostawał bez przedstawiciela w Ekstraklasie jako jedno z największych miast w całym kraju. W Motorze zmieniały się władze, ale plany wciąż pozostawały naprawdę spore. Wszyscy chcieli doprowadzić do tego, aby o lubelskiej piłce znów było głośno. Tyle tylko, że sukcesów nadal brakowało. Aż wreszcie klub przejął Zbigniew Jakubas.
Przyjście miliardera, jednego z najbogatszych Polaków, wcale z miejsca nie odmieniło sytuacji w Motorze. To nie tak, że niczym za sprawą czarodziejskiej różdżki nagle nastało finansowe eldorado, a klub z łatwością przedostał się przez kolejne szczeble piłkarskiej piramidy, aż do elity. Ta droga była pełna wybojów, kuwet i boiskowych dreszczowców. Na Arenie Lublin wreszcie zapanował spokój, ale to nie znaczy, że wszyscy osiedli tam już na laurach. Marsz na prawdziwy szczyt dopiero się rozpoczął.
Wyszedł z cienia
Polski futbol od lat cierpiał na brak poważnych inwestorów. Co jakiś czas pojawiali się szemrani kupcy, z Vanną Ly na czele, ale wielki biznes generalnie omijał ten sport. Coraz więcej klubów uśmiechało się też ku pomocy lokalnych samorządów. Rodzimi biznesmeni zrazili się do wykładania własnych środków na piłkę, w czym nie pomogły też kolejne afery związane z zachowaniem niektórych pseudokibiców i ich wpływu na działalność klubów. Jakubas jednak się nie wystraszył. Choć zdawał sobie sprawę, że na sporcie raczej nie zarobi, jako rodowity lublinianin chciał po prostu dać coś lokalnej społeczności. Padło na Motor.
- Przez pierwsze dwa lata dałem wolną rękę innym: Marek Saganowski był wtedy trenerem, w klubie udzielali się też Michał Żewłakow oraz Boguś Leśnodorski. Ja przyjeżdżałem tylko na mecze, ale nie byłem specjalnie zadowolony z tego, jak to wyglądało. Później był jeszcze przez moment epizod z Pawłem Tomczykiem i Goncalo Feio. To Feio w pewnym momencie zaproponował mi, że sam połączy rolę trenera i dyrektora sportowego, ale poprosił mnie, bym zajął się prezesurą – przyznał ostatnio właściciel Motoru dla Meczyki.pl, w rozmowie z Dawidem Dobraszem.